Umiał słuchać - Ewa Kiedio
Naturalny, bez modulowanego księżowsko głosu. Zawsze, gdy się widzieliśmy, zagajał rozmowę – z oczywistych względów o sztuce, o wystawie, na której akurat się spotkaliśmy, ale pamiętał także o tym, że mam dwie córki, pytał, jak rosną, jak życie nam się układa. Umiał słuchać. Nie miałam poczucia, że jest to pusty, bezwartościowy small talk.
W ostatnich tygodniach kolejni znajomi informowali mnie o jego chorobie – ciężkiej reakcji na covid. Respirator, sztuczne płuco, konieczność przeszczepu… Mimo wszystko trzymałam się nadziei, że za kilka miesięcy znów zobaczymy się na wystawie w kierowanym przez niego Muzeum Archidiecezji Warszawskiej.
Po zorganizowanym w tym muzeum spotkaniu na temat książki „A piękno świeci w ciemności” – mojego wywiadu rzeki z bp. Michałem Janochą – pozostało mi wspomnienie nie tylko wielkiej serdeczności, ale także dbałości o każdy szczegół. Ks. Mirek, który to spotkanie prowadził, zadzwonił do mnie wcześniej, aby wspólnie zdecydować, jaki kierunek rozmowy najlepiej obrać, jakie tematy koniecznie muszą się pojawić, jakie obrazy z kolekcji MAW powiesić tego dnia w sali, w której odbywało się spotkanie autorskie. Rzecz wcale nie oczywista w przypadku prowadzących debaty, a na linii duchowni–świeccy oczywista jeszcze mniej.
W polskiej rzeczywistości eklezjalnej zaskakiwał także otwartością na ludzi, którzy swoją duchowość przeżywali na niewydeptanych ścieżkach, także tych prowadzących przez ciemną puszczę, w której kaplica może i stoi, ale nie wiadomo gdzie, bo zarosły ją ciernie. Wobec głosów oburzenia po tym, jak w 2018 roku „wpuścił” wystawę Zdzisława Beksińskiego do MAW, odpowiadał: „Robimy tę wystawę ze względu na ludzi, którzy w malarstwie Beksińskiego odczytują swoje niepokoje. Nikt mnie nie przekona, że ta twórczość nie jest związana z poszukiwaniami i dylematami współczesnego człowieka”.
Pamiętam go także z czasu naszego – mojego i męża – zaangażowania we Wspólnotę Sant’Egidio. Był wówczas proboszczem kościoła Wszystkich Świętych. Ze słów, jakie kierował do bezdomnych gromadzących się przy wigilijnym stole w podziemiach tego kościoła, było widać, że rozumie charyzmat Sant’Egidio – nie postrzega bezdomnych jako masy ludzi niemoralnych, wypaczonych, którzy z własnej woli i winy trafili na ulicę. Nie znałam dobrze początków znajomości wspólnoty i ks. Mirka, ale we wspomnieniu, jakie Sant’Egidio zamieściło na swoim FB, czytam: „Poznaliśmy się w 2009 roku, gdy jako proboszcz kościoła Wszystkich Świętych na pl. Grzybowskim otworzył drzwi małej, istniejącej od roku wspólnocie świeckich, mówiąc: «Byłem na modlitwie Waszej wspólnoty w kościele Matki Bożej na Zatybrzu w Rzymie! Cieszę się, że chcecie się modlić u nas». Krótko potem pozwolił nam na postawienie w kaplicy stołu wigilijnego i zaproszenie do niego naszych bezdomnych przyjaciół z pobliskiego dworca. Nie przestraszył się, gdy rok później świąteczne stoły stały już niemal w całych podziemiach kościoła, przeciwnie – ucztował razem z nami, okazując zainteresowanie i sympatię każdemu z gości. Towarzyszył nam także w momentach modlitwy i liturgii, w chwilach pogrzebów naszych ubogich przyjaciół”.
Księdzu Mirkowi dziękuję za dobro, jakie rodziło się w naszych spotkaniach. O jego los przy miłosiernym Bogu jestem spokojna.
Ewa Kiedio
Fot. Marcin Kiedio